Sacra – mentalność
jest przestrzenią, gdzie zwykłe myśli zyskują duchowego pazura. Pod ich wpływem zaczyna się coś dziać we wnętrzu i okazuje się, że zwykłe dotąd okoliczności mają swoje drugie oblicze.
Gra słów przywołuje jeszcze jedno skojarzenie. Chodzi o „sakrament”. Na teologii dowiedziałem się, że sakrament to widzialny znak działania niewidzialnego Boga. Czasem myślę, że nasze życie, zwykły dzień, czynności i wydarzenia to takie sakramenty, skoro można gołym okiem dostrzec Jego działanie.
Przyszła mi dziś taka refleksja, w Boże Ciało. Ta uroczystość zachęca, by nie zamykać Boga w prywatnej pobożności, która nie wychodzi poza budynek kościoła. Jako jezuita poznałem Boga, który razem z nami i dla nas pracuje, który jest obecny w każdym naszym zajęciu, w każdej sekundzie dnia, naprawdę! On jest jak świeży chleb, który smakuje o każdej porze. Ale w Bogu jest jeszcze coś oprócz dobrego smaku. Jest w Nim pragnienie, aby mógł być między nami. Jemu po prostu się podoba i jest miło, gdy w o różnych porach dnia i w różnych zajęciach przypominamy sobie o Nim, zamienimy słówko, damy znać, że wiemy, że On jest. Wtedy Bóg, częściej niż tylko na Mszy, staje się ciałem.
Studiuję teraz temat Trójcy Świętej…Ten dogmat mówi również o tym, kim wszyscy jesteśmy. Bóg jest dla mnie rodzicami – Ojcem i Matką, zrodził mnie i zna na przestrzał. Bóg jest dla mnie Bratem, zawsze mogę się do Niego zwrócić. Duch we mnie nabiera ludzkich kształtów, mieszka we mnie i daje mi życie. jeszcze nie dokończone… Dzięki Duchowi Świętemu Bóg stał się człowiekiem i dzięki Duchowi Świętemu my stajemy się bogami, dziećmi Boga, Jego synami i córkami.
Czasem jak się modlę, to się zastanawiam czemu nagle wzbierają we mnie uczucia, wychodzę z niej jak zbity pies, różne stany mi towarzyszą i czuję się „gorzej” niż przedtem. Przyszło mi do głowy, po tylu latach…że to niezawodny znak działania Ducha Bożego we mnie. Modlitwa działa tak, jakby Bóg wziął mnie do rąk i przekręcił do góry nogami – tak jak się przekręca szklane kule śniegowe. Wszystko zaczyna latać i to, co już zasiedziałe, podnosi się z głębin i zaczyna we mnie na nowo żyć. To dlatego prawie zawsze po modlitwie, choć czuję się „wstrząśnięty”, mam siłę i energię do działania, nagle przychodzi moc do wzięcia byka za rogi i do realizacji odważnych planów. Ciekawe to…
Marzenia
Najgłębsze marzenia we mnie, czyli te, które mnie samego zaskakują, są odważne, zuchwałe wręcz, są we mnie odbiciem mojego Taty – Boga, który woła: nie zajmuj się rzeczami małymi, błahymi, nic nie znaczącymi, jesteś moim synem! Mam kilka takich marzeń, których bez Jego pomocy nie osiągnąłbym, a jednocześnie – z Jego pomocą są możliwe…
Uczeń Jezusa musi mieć brudne nogi. Brudne od chodzenia za Nim. Brudne od ewangelizowania, od bycia na ulicy, od chodzenia do ludzi z tym, co On nam każe mówić i robić. Wtedy dopiero może nam je umyć.
Bardzo ważny tekst Dajczera i nawróconego Péguy:
Jeżeli czujesz się mocny w sensie naturalnych możliwości, którymi dysponujesz, twoja wiara nie może rozwinąć się i pogłębić. To dlatego musisz odczuć swoją słabość, musisz zobaczyć, że czegoś nie możesz. Będzie to wezwanie do wiary. Twoja słabość, niemożność i bezradność staną się jakby szczeliną, przez którą będzie przeciskała się do twojego serca łaska wiary. Poprzez nasze zranienia Bóg daje nam łaskę pogłębienia wiary. Charles Péguy, wielki konwertyta, pisze: „Spotyka się niewiarygodne światła łaski przenikające do duszy złej, a nawet zepsutej. Widzi się zbawionym tego, kto wydawał się być straconym, ale nigdy nie widziano przesiąkniętym tego, co zostało okryte lakierem, aby przepuszczało to, co jest nieprzemakalne, aby zostało zmiękczone to, co stwardniało. [
] Stąd pochodzą tak liczne braki, które stwierdzamy w skuteczności łaski, która, podczas gdy odnosi niespodziewane zwycięstwa nad duszami największych grzeszników, często pozostaje bez żadnego skutku w stosunku do tzw. porządnych” (Note conjointe, sur M. Descartes et la philosophie cartesienne – 1er aout 1914). Jest tak dlatego, że ci „porządni”, ci dorośli w sensie ewangelicznym nie mają żadnych braków, nie są zranieni, są silni, mocni, samowystarczalni, dorośli. „Ich skóra moralna, stale nietknięta – stwierdza dalej Peguy – stała się dla nich skorupą i pancerzem bez skazy. Oni nie przedstawiają tego otwarcia spowodowanego jakąś straszną raną, jakąś niezapomnianą udręką, jakimś niepokonanym żalem, jakimś szwem wiecznie źle zrobionym, jakimś śmiertelnym niepokojem, jakąś ukrytą goryczą, jakąś ruiną stale maskowaną, jakąś raną nigdy nie zagojoną. Nie ofiarowują otwarcia się na łaskę, co jest w swojej istocie grzechem. Ponieważ nie są zranieni, nie są już podatni na zranienia. Ponieważ nie brakuje im niczego, nie otrzymują więc nic. Nie mogą otrzymać tego, co jest wszystkim. Sama miłość Boga nie leczy tego, który nie ma ran. Właśnie dlatego, że człowiek leżał na ziemi, Samarytanin go podniósł. [
] Otóż, kto nie upadł – pisze dalej Peguy – nigdy nie powstanie, a kto nie był oblany potem, nigdy nie będzie otarty”. Tak zwani porządni, dorośli są nieprzenikliwi dla łaski.
Syn Boży stał się człowiekiem, aby przyzwyczaić Ducha Świętego do mieszkania w człowieku. (Ireneusz z Lyonu, II w.)
„Chrześcijanin żyje po to, żeby posiąść Ducha Świętego” (ojcowie Wschodni)
Te stopy brudne… To mnie wzruszyły do głębi …
Jakieś zrozumienie na tych głębinach najgłębszych 😉
Taki oto komentarz „głęboki” 😉
Pozdrowienia