Taką mam teraz rozważajkę o stanach ducha. Ostatnie lata to spora nauka tzw. chodzenia w ciemnościach – tylko kask, latarka-czołówka i wielka niewiadoma – nic pewnego. Nauczyłem się strasznie doceniać stany strapienia, bo one dają kopa, wyprowadzają z uśpienia, pobudzają do szukania, do działania. Najbardziej się boję stanów szarości, obojętności – ni to pocieszenie ni strapienie, pewna równina duchowa, która sprawia, że zasypiam, odpuszczam, zaczynam myśleć, że tak już będzie zawsze. A radocha duchowa, pocieszenie? To dobry moment, żeby zrozumieć co się działo w dolinie i na równinie, z góry lepiej widać, można spojrzeć za siebie na przebytą drogę. Ze wzniesienia zabiera się spokój i ochotę do odkrywania ciemnych dolin życia i siły na drogę, dystans do siebie i humor na trudny czas. Już wiem, że zmiany dokonuje albo zejście do ciemnej doliny, albo wzniesienie się na szczyt. Tutaj w Jerozolimie, 750 metrów n.p.m., lepiej widzę swoje duchowe życie. Nie bez powodu Przymierze jest na Synaju, Arka Noego osiadła na Araracie, przemienienie było na Taborze, krzyż jest na Giewoncie i schronisko na Turbaczu 😉