W ostatni dzień wszystko we mnie gra, smuci się i szaleje – nie da się tego uspokoić za jednym zamachem. Nic nie działa na to rozedrgane powietrze smutkiem odjazdu i radością powrotu. Tyle Biblii się we mnie wlało, tyle obrazów z Galilei i okolic, tyle rozmów, tyle modlitw i Mszy, bycia z Jezusem tam, gdzie już kiedyś był. Byłem z nim w Efrem, w domu Marty i Łazarza, w domu Piotra i nad tym samym brzegiem Kinneretu. Jak ja za to zapłacę? Nawet karta MasterCard nie pomoże…
Był to pewnie najdłuższy dzień mojego życia, zaraz zobaczycie dlaczego. Rano byłem jeszcze w Betlejem, ale kiedy słońce wstało ja też już nie spałem. Wsiadłem do autobusu w stronę Jerozolimy i jechałem dumny z bycia z tymi ludźmi. Chciałem im powiedzieć, nie bójcie się, nadejdzie dzień, że wszystko będzie inne. Gdybyście uwierzyli w Jezusa już byłoby inne. Kawa poranna z moim przełożonym, amerykańskim jezuitą Patem dała mi kopa na całe przedpołudnie. Przecież miało się tyle wydarzyć. Najpierw arabski autobus nr. 275 na Górę Oliwną. Zacząłem po ignacjańsku, czyli od Góry Wniebowstąpienia, na którą Ojciec Ignacy wracał się kilka razy, aby zapamiętać w którą stronę Jezus wstępował do nieba. Z pewnością, na północ – jak już pisałem, mniej więcej w stronę polskiej Polski. Jakoś Rzeszów, choć nie wykluczone, że Tychy 😉
Stamtąd poszedłem na umówione i długo oczekiwane spotkanie z siostrą Paulą. Siostra jest nawróconą na katolicyzm żydówką, ale nie rozmawialiśmy o tym (choć chciałem…). Nie było czasu, bo najpierw moje kubki smakowe zostały zmiażdżone pysznością ciasta, które tutaj w Palestynie nazywają „zemsta drwala” czy jakoś „szczepka drewna” 😀 Świąteczne ciasto arabskie o smaku nieba z kremem. To już drugie takie moje doświadczenie w życiu, że jak siostry upieką jakieś ciasto, to nic tylko kłaść się i umierać, bo człowiek ma wrażenie, że już doświadczył wszystkiego 🙂 Jest taka piosenka Piaska – „prawie do nieba wzięłaś mnie” – to właśnie zrobiła s. Paula za pomocą ciasta i herbaty. A potem? Pogaduchy.
Ratowanie świata z siostrą Paulą zaczęliśmy od sytuacji w Ziemi Świętej. Okazuje się, że suma sumarum nie jest to ani Ziemia palestyńska ani, kananejska, ani żydowska (to mówi Żydówka), ani, uwaga, chrześcijańska, bo słowo Ziemia Święta w języku hebrajskim powinno się bardziej tłumaczyć „Ziemia Świętego”. Dziękuję dobranoc. To nie wszystko, s.Paula zauważyła, w odniesieniu do Roku Miłosierdzia (prorok jakiś?), że Bóg Ojciec na początku dał nam 1 przykazanie – „nie zrywaj owocu”. Potem Noe sporządził 7 przykazań, następnie Mojżesz 10, Żydzi poprawili do 613 przykazań, a katolicy mają Kodeks Prawa Kanonicznego z 1752 kanonami 😀 Trochę to przewrotne, trochę zabawne, ale trochę nie. Jak na razie mamy Rok Miłosierdzia, więc Miłosierdzie Rules! Dalej: że w języku hebrajskim nie ma czasu teraźniejszego („to be”), tylko przyszły i przeszły – to prawda 😀 Oba te czasy nie leżą w naszej mocy, oba są w rękach Boga 😉 Nasza teraźniejszość jakoś jest, ale za chwilę już jej nie ma. Istnieje za krótko byśmy mogli powiedzieć, że coś należy do nas. Dalej: opowiedziała jak kiedyś miała dyskusję z Rabinem o tym jak drogi Boga są inne od naszych. Na przykład kiedy dał Mojżeszowi przykazania a wśród nich „Nie zabijaj” (Wj 20), a potem każe zabijać czarownice i innych nieszczęśników, wypędza narody przed Izraelitami i wydaje je w ich ręce. Rabin odpowiedział, że Bóg rozkazuje ludziom żyć w świętości: „usuniesz zło sprzed Mojego oblicza”. Jest to wszystko logiczne, ale siostra tutaj mówiła mi: jak inne są drogi Boga od naszych, jak my mało wiemy o Ojcu. Nasze debaty na temat Boga zaprowadziły nas na teren niewiedzy, zupełnej ciemności jeśli chodzi o poznanie Ojca. Siostra wypunktowała, że Boga nikt nigdy nie widział, tylko Jezus nam o Nim powiedział. Siostra przypomniała takie zdarzenie z Dzienniczka (nr. 30), kiedy Faustyna zastanawiała się nad istotą Boga. Jezus się zgodził i pokazał jej jakby trzy źródła. Faustyna poskarżyła się, że nie rozumie tego co widzi, a Jezus odparł, że tym bardziej nie jest w stanie zobaczyć istoty Boga. Siostra Paula skwitowała, że wszystko jest w Jezusie (to trochę wzruszające wyznanie Żydówki, kochanej zresztą) i że w Nim mamy przystęp do Ojca, o jakim moglibyśmy pomarzyć bez Jezusa. A teraz ogromne świadectwo, którym podzieliła się ze mną siostra Paula – ja też wam je powierzam, bo sam mam podobnie. Powiedziała mi bardzo prosto, jak dziecko mówi nauczycielowi w klasie, że czasem nie rozumie Boga, ma wątpliwości w wierze, problemy w zgromadzeniu, ciche dni z Panem Bogiem. Zamurowało mnie. 70 lat w zakonie, tony modlitw przerzucone i worki soli zjedzone, różańce na proch starte i…ciche dni z Bogiem? 😀 Zupełnie mnie oczarowała tym wyznaniem i pomyślałem sobie – spokojnie, moje wątpliwości i pytania to mały pikuś. Przyznaję bez bicia, że po godzinnej rozmowie z s.Paulą wyszedłem bardziej „nauczony” i zbudowany niż po 16-tu wykładach i 10 książkach.
Stamtąd szedłem sobie spokojnie na Syjon, aby kupić pamiątki oraz napić się kawy w kawiarni, którą zamykają o 16.53 😀 Nie żartuję, jedyna taka na świecie. Po drodze jednak z Oliwnej zaszedłem do Ogrójca. Musiałem przecie. Żywą ręką dotknąłem najpierw kamienia wniebowstąpienia na Górze Wniebowstąpienia, a teraz dotykałem tej samej skały, na której mój Zbawiciel pocił się dla mnie krwią. Taka sytuacja.
Modlitwa znaleziona na tabliczce w ogrodzie mówi, że w trudnych chwilach kiedy życie nas nie rozpieszcza też powinniśmy wołać: „Tato, nie rozumiem Cię, ale ufam Ci…” Trochę to przypomina rozmowę z s.Paulą jakieś 15 minut temu. Całkiem przypadkiem znalazłem w Getsemani esencję chrześcijaństwa – heroiczne zaufanie w miłość Ojca. Tutaj właśnie zostały otwarte pierwsze drzwi święte w Roku Miłosierdzia. Można tu przyjść i garściami brać przebaczenie, super co?
Stamtąd, idąc sobie wokoło starej poczciwej Jerozolimy, rzucałem oczami to tu, to tam. Oto jeden z rzutów na Górę Oliwną i cmentarz chrześcijański, który znajduje się tuż pod Bazyliką Ogrójca, tą z drzwiami otwartymi bezczelnie na oścież 😉 Powoli snując się jak wąż pod górę, wspinałem się na Syjon, gdzie czekała mnie kawa u Benedyktynów i zakup pamiątek. Dla przykładu, udało mi się kupić dla mojej wspólnoty w Bostonie kielich – ręcznie rzeźbiony w drewnie z drzewa oliwnego. Yes! „Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: «Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę»” (1 Kor 11, 25). Miałem więc za pazuchą coś na kształt i podobieństwo Świętego Grala, którego szukał król Artur. Poza tym, ani się obejrzałem i znów sukces, bo udało się zarezerwować na Syjonie sprawowanie Mszy – dziś na czwartą! Przypomina mi się piosenka, którą lubię i często śpiewałem na Oazach: „Ci, którzy Jahwe ufają, są jak Góra Syjon co się nigdy nie poruszy”.
Na umówioną Mszę poszedłem z Erwinem, moim kolegą z Filipin. Zostaliśmy przyjęci przez polskiego Benedyktyna Dominika, który z wrodzonym sobie wdziękiem benedyktyńskim przygotował nam Mszę rzut kamieniem od „sali na górze”. Tu Duch Święty zstąpił na Apostołów, ale teraz tam nawet nie można odprawić Mszy – bo przez nasze chrześcijańskie sprzeczki rządzą tu muzułmanie i pilnują porządku. Nic to. Dla mnie i tak jak na „świeżaka”, odprawienie kilku Mszy w tych niezwykłych miejscach robi ogromną różnicę. Zabraliśmy się więc z Erwinem za Mszę o Zesłaniu Ducha Świętego i mieliśmy Zielone Świątki pod koniec grudnia.
Czytanie z Dziejów o Szumie z nieba i tłumie stojącym na dworze (albo „na polu” jak ktoś z Południa to czyta 😛 );
potem Psalm „niechaj zstąpi Duch Twój i odnowi ziemię”; drugie czytanie z listu Pawła i zapewnienie, żeśmy Świątynią Ducha, który w nas mieszka; Ewangelia z Jana, jak uczniowie zamknięci z obawy przed Żydami przerażają się jeszcze bardziej na widok Jezusa ( w sumie też był Żydem 😉 ), ale ten pokazuje im rany i smutek zamienia się w radość i taniec. Modliliśmy się mocno, z pasją, gorąco prosząc o pokój w Ziemi Świętego 😉 W owej Bazylice Zaśnięcia NMP, jak ją nazywają potocznie chrześcijanie, znaleźliśmy piękną szopkę z jeszcze piękniejszymi figurkami ręcznie malowanymi przez Siostry od Małego Jezusa z Betlejem. Jest ich tam cała wspólnota i robią między innymi takie gliniane figurki. Wszystkie są w podobnym stylu i bardzo estetyczne. Po prostu musiałem zrobić fotkę małego Joshki zawiniętego w pieroga i ślicznej Miriam adorującej jej Chłopca i proszącej o więcej Ducha.
Po Mszy wstąpiły we mnie ostatnie podrygi turystyczne. Kupiłem olejek nardowy w płynie, wypiłem kawę (chyba już 60-tą dzisiaj) w umiłowanym Hospicjum Austriackim z widokiem pierwszej klasy na Jeruzalem oraz wstąpiłem do sklepu z antykami. Powiem tylko tyle, że widziałem tam np. włócznie rzymskie z czasów Jezusa, takie jakiej Rzymianie użyli do przebicia boku Jezusa („gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda” – J 19, 33-34). Sprzedawca i właściciel sklepu to również ojciec rodziny. Miał na imię Abraham, więc od razu zdobył moją sympatię. Ja natomiast musiałem zdobyć jego, bo dużo mi spuścił za trzy monety z czasów Jezusa, które od niego kupiłem. Powiedział mi, że był właśnie w meczecie i się modlił, kiedy jego synowie zadzwonili, żeby przyszedł, bo mają klienta. Abraham powiedział też, że jak tylko wszedł do sklepu i mnie zobaczył, to jego serce się poruszyło. Jaja jakieś. Poczęstował mnie herbatą z listkiem mięty i ugościł. Coś wam to przypomina? Abraham, goście i uczta? Zajrzyjcie tu: Rdz 18. Tylko mu nie powiedziałem, że będzie miał syna, bo już miał chyba z pięciu 😛 Abraham pokazał mi antyki, które są nie z tej ziemi – ale z czasów i z ziemi Jezusa.
Spakowałem się szybko, bo wiele nie miałem. Moi współbracia pożegnali mnie m.in. włoskim „ciao, bello” 😀 Tak oto zakończyła się moja podróż po Ziemi Świętej. Równo 3 miesiące – 90 dni i 37 minut, bo samolot oderwał się od Ziemi 37 minut po północy. Opowiem jeszcze o historii mojego przyjazdu do Izraela, bo obiecałem w którymś wpisie, ale muszę dać temu wszystkiemu czas. Moją głową jeszcze jestem w Galilei 😉
Aaaaahhhhh…..
wiem…. 😉