Skoro świt wyruszyliśmy z Betlejem do Galilei – w nieco cieplejsze okolice Izraela (z ok. 5 do 20 stopni Celcjusza 😉 ) oraz o wiele niższe (z ok. 700 m n.p.m. do -200 m p.p.m 😛 ). Umówiliśmy się na 6.00 rano, ale w czasie arabskim oznacza to, że nie wyruszyliśmy przed 6.30 😀 Co to w ogóle za akcja? Piotr (po arabsku Bytros) zaprosił mnie Pawła (po arabsku Bulos) na wycieczkę z 40 osobową grupą studentów Betlehem University, abym był duchownym ekipy. Wiecie ile się zastanawiałem? W ogóle 😉 Nul, zero sekund.
Na początek opowiem trochę o nich, o studentach z Betlejem, którzy skradli moje polskie serce. Ponieważ nie mówię po arabsku, trochę ciężko było mi na początku wejść w ich struktury. To co mi się u nich podobało, to arabski śpiew na tyle autokaru z pongo – jakby w nich życie wstąpiło, jakby kanarki wyleciały z klatki. Musicie wiedzieć, że Palestyńczycy rzadko podróżują poza granice Zachodniego Brzegu Jordanu, a kiedy podróżują, to na całego. Taka podróż to około 3 godzin, więc mogłem trochę posłuchać ich muzyki, potem pogadać z jednym, czy drugim studentem. Jednym z nich była Miriam, pracująca w księgarni chrześcijańskiej niedaleko Betlejem. Miriam, poza tym, że nosi imię Matki Bożej jest jedną z tych palestyńskich kobiet, z którymi Bóg w Starym Testamencie zakazywał się zadawać Żydom. Czemu? Ich piękno powodowało, że hebrajczycy najpierw się z nimi żenili, a potem robili dla nich cokolwiek chciały, np. przyjmowali obce bóstwa kananejskie. Bóg wiedział co robi zakazując zadawania się z nimi, wiedział też co robi stwarzając je na swoje podobieństwo 😉
Naszym pierwszym przystankiem było Nazaret. Tego dnia zjechało tutaj mnóstwo katolików, ponieważ patriarcha Fuad otwierał tutaj kolejne święte drzwi w Roku Miłosierdzia. Bazylika w Nazarecie była więc nabita. I znowu walenie młotkiem po drzwiach i otwieranie. Mój profesor z matematyki w liceum mawiał, kiedy nie mogliśmy rozwiązać jakiegoś trudnego równania: Jak nie kijem, to go pałą 😀 Myślę, że w przypadku dochodzenia do Bożego Miłosierdzia sytuacja jest podobna 😉 Papież daje do zrozumienia, że kościół jest dla każdego grzesznika, więc jak nie można normalnie przyjść do Boga przez drzwi, to za pomocą młota równie dobrze można przez nie przejść. Proste. Wszystkie chwyty dozwolone.
W następnym punkcie programu rozkoszowaliśmy się rybą św. Piotra (Talapią) w Magdali (tak, tak, w mieście św. Marii Magdaleny) i w rozmowach ze studentem z Syrii i siostrą zakonną z Malty reperowaliśmy cały Boży świat. Wydaje się bowiem, że dziś parę rzeczy nie działa za dobrze…;) Na szczęście parę słów, wymiana zdań poprawiła globalną sytuację.
Wisienką na torcie z Galilei była krótka wyprawa statkiem po Kinnerecie – Jeziorze Galilejskim. Start z Tyberiady, małe kółko niedaleko Kafarnaum i powrót do tego samego portu. Nic dziwnego, że w trakcie burzy łódź z uczniami prawie się zatopiła z Synem Bożym na pokładzie – nieźle tu buja nawet w stanie pogody. Kinneret jest ogromnym jeziorem i z tego co pomiętam taki szkwał na polskich jeziorach mazurskich zatapiał mnóstwo łodzi i pochłaniał ofiary. Co dopiero taki kolos. Dzięki Bogu Joshka się przebudził ze słodkiego snu i pomógł za pomocą wydania rozkazu wichrowi. Normalka, przecież tak się robi 😉 Ale kiedy wysłał uczniów na pewną śmierć na jeziorze w trakcie burzy, a potem jeszcze przyszedł do nich i to nie normalnie „idąc” tylko „krocząc” po jeziorze, to z górką przesadził 😛 Miło było popatrzeć na tę wodę, po której Jezus chodził, a Piotr próbował.
Tyberiada była dużym miastem nawet w czasie Jezusa, wiecie? Budowała się wtedy, ale już była metropolią wybudowaną przez Heroda Antypasa na cześć cesarza Tyberiusza, gościa rządzącego Imperium Rzymskim w latach 14-37 AD. Herod mieszkał tutaj przez dłuższy czas. Żeby zobaczyć Jezusa i Jego cuda ludzie przypływali w łodziach właśnie z Tyberiady oraz Magdali, Ginnosar (obczajcie tu: J 6, 23). Dziś miasto liczy 41 tys. mieszkańców i posiada mały port, mnóstwo hoteli i przytułków dla turystów oraz niezliczoną ilość kebabowni 😀
Końcówka dnia stała pod znakiem naprawdę niezwykłej rozmowy z siostrą zakonną z Malty (musiałem się jakoś trzymać z dala od tych kobiet palestyńskich jak Bóg przykazał 😛 ) oraz oglądania wschodu…księżyca nad Jeziorem Galilejskim. Jutro czekał mnie ostatni dzień 90 dniowych rekolekcji w Ziemi Świętej.