Zainspirowała mnie dziś przemowa papieża do młodych na temat Pisma Świętego. Zacytował on Mahatmę Gandhiego, który choć sam nie był chrześcijaninem, powiedział o Biblii, że „powierzono wam [chrześcijanom] tekst, mający w sobie moc dynamitu, wystarczającą do rozsadzenia na tysiące kawałków całej cywilizacji, aby wywrócić świat do góry nogami i wprowadzić pokój na planecie, zniszczonej przez wojnę. Ale traktujecie ją [Biblię] jak zwykłe dzieło literackie, nic ponadto „. Sam się często zastanawiam jak to zrobić, aby tak nie robić.
Jak wyprowadzić Biblię z otchłani półki, na której stoją zakurzone woluminy? Jaką przyjąć strategię, żeby Biblia stała się jak szminka w torebce kobiety – nieodzownym elementem mojego życia? Myślałem kiedyś o zakupie małej wersji Tysiąclatki, aby mieć ją zawsze pod ręką – w metrze, w kinie w Lublinie, czy miasto czy wiocha, w maju w tramwaju 😉 Znać Biblię na pamięć, móc kiedyś powiedzieć za Brandsteterem: „Biblio, ojczyno moja”. Być jak zmokła kura – przesiąknięty wersetami z księgi Rodzaju, Pieśni nad Pieśniami, Ewangelii Jana i listu do Efezjan. Ale zadanie wydaje się jeszcze inne – przejść od znajomości do bycia tą Pieśnią nad Pieśniami, do bycia 1 listem do Koryntian. Przypomina mi się legenda o św. Ignacym Antiocheńskim, który torturowany „nie przestawał wymawiać imienia Jezusa. Kaci pytali go, dlaczego tyle razy powtarza to imię, a on powiedział: Imię to wypisane jest w moim sercu. Po jego śmierci ci, którzy to słyszeli, dla ciekawości wydobyli serce z jego ciała i rozciąwszy je przez pół znaleźli w nim wypisane złotymi literami imię Jezusa.” Słabo? Gdyby mnie tak kiedyś rozcięli w pół i wypłynęła stamtąd księga Psalmów i Dzieje Apostolskie… 😀 Wracam do studiowania o łódce z pierwszego wieku, jakiej pewnie używali uczniowie Jezusa.